poniedziałek, 22 grudnia 2014

Ilu kierowców bydgoskiego PKS-u straci pracę po decyzji toruńskiego marszałka?

Czy kierowcy bydgoskiego PKS-u oddadzą miejsca pracy bez walki? Zapowiadają protesty. Dlaczego chcą protestować? Nie godzą się z tym, że administracyjna decyzja podjęta w Toruniu pozbawić ma ich miejsc pracy. 


Linie komunikacyjne, które obsługuje ich firma działają sprawnie. PKS w Bydgoszczy Sp. z o.o. to spółka pracownicza powstała w 2002 roku po przekształceniu bydgoskiego oddziału komunistycznego kolosa - państwowego PKS-u w prywatny podmiot. Bydgoska spółka w realiach rynkowych poradziła sobie dobrze. Potrafiła dostosować swoją ofertę do potrzeb pasażerów, utrzymać pozycję na rynku, zaufanie pasażerów, potrafiła na bieżąco modernizować tabor, poradziła też sobie z optymalizacją kosztów. Nie zasłużyła z pewnością na to, żeby decyzją władz regionalnych duża część regionalnego rynku przewozów pasażerskich była jej odbierana, zwłaszcza w celu ratowania firmy, która ewidentnie nie potrafi sobie poradzić na rynku. Dowodem na to, że Kujawsko Pomorski Transport Samochodowy sobie nie radzi jest choćby kiepski stan techniczny taboru tego przewoźnika, czy prośba o pożyczkę pieniędzy  (3 milionów PLN) na zakup paliwa skierowana niedawno do władz samorządowych województwa kujawsko-pomorskiego.

PKS w Bydgoszczy modernizuje tabor i kupuje paliwo bez pożyczek z kasy województwa.


Z postulatem sensowności ratowania miejsc pracy kierowców KPTS się zgadzam. Zupełnie nie zgadzam się jednak z sensownością ratowania spółki, która działa w sposób niewydajny. Próba powierzenia tej spółce większej niż obecnie części regionalnych przewozów grozi przecież obniżeniem jakości tych przewozów. Umiejętność zarządzania firmą KPTS nie wzrośnie przecież jak za skinieniem czarodziejskiej różdżki w momencie zabrania 30 linii innym przewoźnikom (w tym PKS w Bydgoszczy, Arriva) i powierzenia ich obsługi najgorszej firmie w regionie. To jest działanie nie tylko nieuczciwe, ale również bardzo ryzykowne z punktu widzenia dużego prawdopodobieństwa spadku jakości tych przewozów. Rentowne obecnie linie łatwo mogą stać się znowu nierentowne.

Czy istnieje inny sposób rozwiązania problemu, jakim są kłopoty finansowe KPTS i zagrożone miejsca pracy kierowców?

Oczywiści, że tak. Zastanówmy się co się stanie gdy zrezygnujemy z odbierania siłą rentownych linii innym przewoźnikom i marszałkowską spółkę pozostawimy bez politycznego wsparcia? Firma będzie po prostu stopniowo traciła rynek, na który będą wchodzili inni przewoźnicy autobusowi. Kolejne linie przejęte przez Arrivę, PKS Bydgoszcz, czy innego przewoźnika dobrze zarządzanego i zdolnego do konkurowania w przetargach, będą potrzebowały przecież do obsługi tych linii więcej kierowców. Zatem kierowcy pracujący obecnie w upadającej spółce KPTS będą stopniowo znajdowali zatrudnienie w lepiej zarządzanych firmach. Być może postępująca utrata rynku skłoni zarząd KPTS do podjęcia mądrych decyzji, które mogą dostosować tą firmę do warunków rynkowych. To nie może być jednak zadekretowane politycznie. Bo firma otoczona polityczną opieką może właśnie ze zmiany wadliwego sposobu działania zrezygnować. Bo i po co się starać mając część tortu podaną na tacy?

Przetrwanie marszałkowskiej spółki KPTS nie może być aktem politycznym, zwłaszcza, że unicestwić może inne, sprawnie działające obecnie firmy.


Powinno być wynikiem dostosowania sposobu zarządzania firmą do realiów rynkowych, o ile takie dostosowanie nastąpi. Jeżeli dostosowanie nie nastąpi, to zastanówmy się komu stanie się krzywda. Kierowcy przejdą przecież do firm, które wygrają rynkową realizację o ten kawałek rynku. Wiadomo, że kierowców jest na rynku niedostatek. Wielu wyjechało za granicę w poszukiwaniu lepszych zarobków. Zyskają na takim rozwiązaniu również podatnicy, bo unikną np. konieczności dotowania zakupów paliwa przez nieudolnie zarządzaną firmę marszałka z pieniędzy wojewódzkich, czyli naszych podatków.
Kto straci? Z pewnością zarząd spółki, który stanowi kilka dobrych posadek przydzielanych z politycznego klucza. Czy dla tych kilku posadek warto podejmować decyzje mogące zagrozić funkcjonowaniu kilku prywatnych podmiotów, które sprawdziły się w rywalizacji na zasadach rynkowych? Moim zdaniem nie warto.

Czy po zniszczeniu bydgoskiego PKS-u przyjdzie czas na niszczenie kolejnych podmiotów?


Odrywając się na chwilę od tej niezmiernie przykrej sprawy - próby zniszczenia bydgoskiego PKS-u przez marszałka, zwróćmy również uwagę, że jest to niebezpieczny precedens. Polityczna decyzja ma powodować zachwianie wypracowanej przez kilka lat równowagi rynkowej i wspieranie najbardziej nieudolnego uczestnika rynku kosztem innych. Ten mechanizm można będzie powtarzać później w innych obszarach. Mamy jeszcze kilka podmiotów, które sobie w Bydgoszczy dobrze radzą. Czy one też mają się czuć zagrożone?
Czy tak powinna wyglądać polityka regionalnych władz, że dobrze działający podmioty niszczy się by przedłużać agonię słabo zarządzanego podmiotu? Przecież to jest sytuacja niewyobrażalna. Tak zarządzany region musi po prostu się rozpaść. Nie ma dosłownie tygodnia, w którym nie docierały by do opinii publicznej bulwersujące fakty dotyczące sposobu zarządzania tym regionem.


Można by teraz zdać pytanie, co na to przedstawiciele Bydgoszczy w Zarządzie Województwa, ale nie ma niestety komu tego pytania zadać, bo w tym gronie nie ma nikogo, kto byłby gotów reprezentować w tym gronie Bydgoszcz. Albo chociaż chciałby reprezentować zdrowy rozsądek, bo przecież niszczenie sprawnie działających firm w celu przedłużenia agonii tej najgorzej zrządzanej nie ma nic wspólnego z rozsądkiem. To nie jest normalne województwo, w którym dobrze radzące sobie podmioty gospodarcze muszą zmagać się z jawną agresją władz regionu, powołanych do ich wspierania.W kuj-pomie bez zmiany. Giniemy w oparach absurdu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz