czwartek, 26 marca 2020

COVID-19 to poważny problem, ale nie koniec świata.


Teraz mamy czas epidemii wirusa.

Sprawa jest poważna i powinna skłaniać nas do głębszych refleksji. W mojej ocenie obraz sytuacji kreowany przez niektóre media nie do końca koresponduje z realną sytuacją. W obliczu możliwego przeciążenia systemu opieki zdrowotnej w Polsce warto też przypomnieć o fakcie, że bydgoskie środowiska medyczne od kilku dobrych lat bezskutecznie zabiegają o powstanie Uniwersytetu Medycznego w Bydgoszczy. Czy to nie wydaje się dzisiaj dziwne?


Ale po kolei. Warto zauważyć, że wczoraj, 25 marca, liczba śmiertelnych przypadków zgonu z powodu COVID-19 w Hiszpanii była już relatywnie wyższa niż we Włoszech. W Hiszpanii zmarło 656 osób, przy 683 w Italii, jednak populacja Włoch wynosi ponad 60 milionów ludzi przy niecałych 47 milionach w Hiszpanii.

Na pierwszy rzut oka są to liczby przygniatające. Za każdą śmiercią stoi żałoba bliskich.
Warto jednak zauważyć, że wskaźniki śmiertelności nawet w tych krajach będących obecnymi ogniskami wirusa ciągle nie odbiegają od statystyk obserwowanych co roku w sezonach "grypowych".

W Hiszpanii 25 marca umarło 656 osób zarażonych korona wirusem, co daje 14,57 zgonów na 1 milion mieszkańców. We Włoszech w najgorszym na razie dniu, w ostatnią sobotę umarło z korona wirusem 793 osoby, czyli 13,11 osoby na każdy milion Włochów.


Dziennie umiera około 30 osób na każdy milion mieszkańców.

A jaka jest naturalna śmiertelność w naszych społeczeństwach? Spośród każdego miliona Europejczyków codziennie umiera około 30 osób. W Polsce 415 tysięcy rocznie, około 1130 dziennie. 30 osób na milion. Podobna jest umieralność w całej Europie. W sezonach grypowych (bez korona wirusa) jest ich znacznie więcej niż 30 dziennie na milion. Najlepiej widać to na wykresie na stronie euromomo.eu  Jest to duża próbka oparta na danych z aktów zgonu z  kilkudziesięciu europejskich krajów. Te wyraźne górki to wzmożona śmiertelność w okresach zimowych tygodni w okresie ostatnich 4 lat.



Widać gołym okiem, że w  okresie pierwszego kwartału każdego roku rośnie liczba zgonów. Można przyjąć, że jest ich w tym okresie znacznie więcej niż średnio. Przyjmijmy, że 35, a nie 30 zgonów dziennie na każdy milion ludzi.To jest punkt odniesienia.

Czy zatem 14 osób dziennie (na 1 milion mieszkańców) zmarłych a korona wirusem w Hiszpanii tego feralnego dnia wobec 35 osób umierających statystycznie w tym trudnym, zimowym okresie rzeczywiście wskazuje na nadchodzących koniec świata? Moim zdaniem nie.

Lombardia, poważny temat.


Rzeczywiście, sytuacja jest dużo poważniejsza gdy spojrzymy na nią w ujęciu regionalnym. W Lombardii, krainie zamieszkałej przez około 10 milionów ludzi, według danych które udało mi się znaleźć w sieci, jednego dnia (21 marca 2020) zmarło maksymalnie 546 osób, co daje wskaźnik 54,4 osoby zmarłe na każdy 1 milion mieszkańców Lombardii.
To już jest umieralność prawie dwukrotnie wyższa niż średnia umieralność każdego innego dnia. Skala epidemii w Lombardii przerosła operacyjne zdolności tamtejszej służby zdrowia i doszło w efekcie do scen dantejskich. Selekcjonowanie pacjentów, zdjęcia kolumny wojskowych ciężarówek wiozących zwłoki do innych regionów. To budzi rzeczywiście grozę. Ale gdy się doczytało głębiej, to w każdej ciężarówce były tylko 4 trumny. Zwłoki ludzkie przewozi się z szacunkiem, a nie wrzucone na kupę i upchnięte jedna trumna na drugiej. Ta kolumna pojazdów ze słynnych zdjęć z Lombardii mogła przewozić niecałe sto trumien. Medialny odbiór był jednak taki, że Lombardia praktycznie już umiera i nie zostanie tam już niedługo nikt żywy.

Ciągle jednak, jeżeli wierzyć statystykom, prawie 10 milionów mieszkańców Lombardii nadal żyje i ma się dobrze. Strach ma wielkie oczy i pobudza naszą wyobraźnie, ale realnie patrząc, liczby nie wskazują, żeby miała to być epidemia, która zabierze ze sobą 3-4 miliony mieszkańców Lombardii. Wielki epidemie w historii świata zabierały nawet trzecią część populacji różnych krajów. Ten korona wirus nie ma takiej mocy, większość go przechoruje i uodporni na niego.

Wnioski z Lombardii.


Wnioski z Lombardii wyciągnąć powinien każdy kraj, który nie chce być świadkiem takiego scenariusza. W mediach było wiele spekulacji na temat: "jak do nadchodzącej epidemii przygotowana jest polska służba zdrowia?". Każdy kto miał z nią do czynienia może mieć obawy. Kolejki obowiązują do większości specjalistów, a epidemia choroby nie poczeka w kolejce. Choroba powodowana przez wirusa wymaga u części pacjentów wsparcia za pomocą respiratorów. Czy uda się nam przyjąć kulminacyjną falę? Nikt dzisiaj  tego nie wie. To jest test na żywym organizmie. Dlatego przyjęta polityka izolacji ludzi od siebie może uratować sporą ilość starszych rodaków. Może przed kulminacyjną falą epidemii uda się zrealizować kolejne zamówienia na respiratory, o których pisały polskie media.Najważniejsze są te długofalowe działania w kierunku poprawy siły systemu opieki zdrowotnej. Jak epidemia przejdzie, to szybko zapomnimy o tym?

Wirus nie atakuje biednych krajów?


Patrząc na statystyki można odnieść wrażenie, że epidemia dotyczy głównie najbogatszych krajów. W czołówce statystyk pod względem ilości stwierdzonych zachowań znajdują się kraje o najwyższym PKB lub relatywnie wysokim. Jak to możliwe, że wirus nie atakuje biednych? Istnieją opinie, że atakuje tak samo, tylko z powodu niewielkiej ilości wykonywanych testów nie stwierdza się, że chory umarł na właśnie tego korona wirusa.

Czy to możliwe? Wiadomo, że wirus atakuje głównie osoby najstarsze oraz najbardziej podatne ze względu na choroby współistniejące. Potrafię sobie wyobrazić, że w biedniejszym kraju, powiedzmy w Indiach starszy człowiek umiera na "jakąś grypę" w wyniku powikłań zakłócających funkcje życiowe i nikt nie bada tam jego próbek na okoliczność obecność korona wirusa. Nie ma na to pieniędzy. W Indiach umiera codziennie z różnych powodów ok 40 tysięcy ludzi, w większości są to starsze osoby. Czy wszystkie są zbadane na korona wirusa? Oczywiście, że nie.

Widziałem niedawno materiał video nagrany przez niemieckiego wirusologa, który twierdzi, że korona wirusy były znane i badane od lat 70-tych. Myślę, że warto to zobaczyć.
 

https://www.youtube.com/watch?v=kmjvFL8uLRQ

 Wirusy ciągle mutują, żeby przetrwać i rzeczywiście ten obecny wygląda na bardziej agresywny od swoich starszych braci. Ale nie jest aż taki straszny jak podpowiada nam obecnie strach. W Niemczech gdzie stwierdzono już ponad 43 tysiące przypadków korona wirusa, umarło na razie 239 osób. Wczoraj w tym kraju umarło 47 osób z korona wirusem, czyli przy populacji ponad 82 milionów Niemców daje to 0,45 osoby na każdy milion. A pamiętamy, że codziennie statystycznie umiera około 30 Niemców na każdy milion populacji.
Warto podkreślić, że pierwsze przypadki korona wirusa były stwierdzane u naszych zachodnich sąsiadów wcześniej niż we Włoszech. Dlaczego mniej Niemców umiera? Jako jedną z przyczyn podaje się zdecydowanie inny styl życia niż we Włoszech. Więzi rodzinne nie są w tym społeczeństwie tak silne jak w krajach południowych. Ludzie starsi żyją na co dzień bardziej odizolowani, mają relatywnie mniej kontaktów. W obliczu kwarantanny łatwiej było im się przystosować do zasad. Społeczeństwo niemieckie długo pozostawało aktywne, mecze Bundesligi z udziałem licznej publiczności odbywały się relatywnie długo. Być może młodsza część społeczeństwa sprawnie zarażała się od siebie nowym wirusem, nabierając odporności na niego, przy jednocześnie relatywnie dobrej izolacji swoich seniorów. To tylko hipoteza. Na pewno te zjawiska będą poddawane pogłębionej analizie. W zimniejszych krajach, jak Niemcy czy Polska ludzie siłą rzeczy w lutym czy marcu izolują się w domach w naturalny sposób. W południowych krajach dużo ludzi żyje poza domem. Druga istotna kwestia, w Niemczech na moment nawet nie doszło do braku przepustowości systemu opieki zdrowotnej. Być może kolejną kwestią jest większa odporność mieszkańców północnych krajów na różne "mieszanki" grypowych wirusów i efekty infekcji nie są tak dramatyczne jak w krajach cieplejszych. Fakty są takie, że na razie we Włoszech umarło łącznie 136 mieszkańców na milion , a w Niemczech 3 osoby na milion. To różnica kolosalna. Ona z czegoś wynika.

Epidemia na wycieczkowcu Diamond Princes


W mediach widzieliśmy mrożące krew w żyłach doniesienia o epidemii na statku Diamond Princes z zarażonymi wieloma osobami w kwarantannie, który zacumował w Yokohamie. Co się okazało? Z ponad 3 tysięcy osób zaraziło się około 700 osób, a zmarło 7, w tym 6 osób w przedziale wiekowym 70-79 i jedna osoba powyżej 80 lat. Czy rzeczywiście wirus jest tak drapieżny jak średniowieczna  dżuma? Nie.




https://cmmid.github.io/topics/covid19/severity/diamond_cruise_cfr_estimates.html


Statystyki z Włoch także potwierdzają, że większość młodych, zdrowych ludzi przechodzi tego wirusa, zagrożone są osoby starsze i mniej odporne. Poniżej dane z próbki niecałych 2 tysięcy zmarłych pacjentów z Lombardii.





Jesteśmy generalnie bardzo podatni na przesadne traktowanie medialnych doniesień. Strach ma wielkie oczy. Wielu z nas żyje w ogóle nie myśląc o śmierci, tak jakbyśmy byli nieśmiertelni. To pomaga wyzwalać strach w społeczeństwach, gdy okazuje się, że jakaś osoba z naszego otoczenia umiera na nieznanego wirusa. Jesteśmy oswojeni z tym, że dziesiątki tysięcy ludzi ginie rocznie w wypadkach komunikacyjnych. Znamy to. Pogodziliśmy się z tym ? Dziwne. Gdy na korona wirusa umiera kilkanaście osób w kraju pada na nas strach prawie tak jakby śmierć pukała do naszych drzwi. Warto patrzeć na swoje życie w takiej perspektywie, że życie na ziemi jest tylko małym fragmentem wieczności, która nas czeka. To już powinno trochę minimalizować stres. Odwagi :)

Fakty są takie, że obecny wirus jest wyraźnie groźniejszy niż te wirusy sprzed roku, ale nie zrobi on nam jako społeczeństwu większej szkody. Ja z moją rodziną poddajemy się izolacji, pracujemy z domu. Dzieci i nasi studenci uczą się zdalnie. Nie spotykamy się praktycznie z dziadkami. Tą izolację od naszych seniorów traktujemy bardziej jako zabezpieczenie ich zdrowia. Być może my już byliśmy chorzy, nawet nie wiedząc tego. Na każde 100 testów w Polsce około 4 są obecne pozytywne. Gdyby zrobić ich w Polsce 1 milion mogłoby się okazać, że korona wirusa miało (lub ma) już 40 tysięcy z przebadanych, a nie 1163 w całej Polsce  jak oficjalnie zbadano.

Izolacja jaką obecnie zarządzono, to forma walki o naszych seniorów i najsłabszych, chorujących na różne przewlekłe choroby bliskich i znajomych. Na pewno nikogo nie namawiam do łamania zarządzonych form społecznej izolacji. Uważam jedynie, że kreowanie wizji zbliżającego się końca świata jest przesadzone. Epidemia ustąpi po jakimś czasie. Zacznie się robić różne analizy i okaże się, że tak naprawdę umarło niewiele więcej osób niż statystycznie umiera co roku.

Co więcej, może być znacznie mniejsza ilość zgonów na skutek wypadków komunikacyjnych, bo spora ilość ludzi pracuje i uczy się zdalnie.

Zawsze dziwi mnie skłonność do przesady. Jak zdarzy się większa powódź w Polsce, to wiele mówi się o ogromnych planach rozwiązania problemu, a potem temat schodzi z medialnej wokandy i wiele planowanych inwestycji pozostaje na papierze. A powinno się pracować systematycznie i realizować konsekwentnie założone cele. Tylko tak możemy dogonić kiedyś kolegów zza naszej zachodniej granicy, także w zakresie jakości systemu opieki zdrowotnej. Jak płonie Australia, to mówi się o globalnym ociepleniu, a za chwilę się o tym zapomina, zamiast konsekwentnie pracować nad redukcją gazów cieplarnianych. Działamy impulsywnie. Tacy jesteśmy.
Gdy zbliża się fala epidemii wszyscy zgodzą się, że trzeba zwiększyć nakłady na służbę zdrowia w Polsce, trzeba szkolić więcej lekarzy. Kupić więcej respiratorów. W kontekście tej epidemii dziwne się wydaje, że bydgoskie środowiska medyczne od kilku lat bezskutecznie zabiegają o powołanie w Bydgoszczy Uniwersytetu Medycznego. Dlaczego jest to od lat blokowane na rządowym poziomie? Trudno to dzisiaj zrozumieć. Brak personelu medycznego widoczny jest w wielu obszarach systemu opieki zdrowotnej i wcale nie potrzeba epidemii wirusa, żeby to zauważyć, jeżeli miało się okazję być pacjentem. Być może teraz jest stosowny moment by powołać Uniwersytet Medyczny w Bydgoszczy, co przyczyni się do zwiększenia ilości medyków co roku wchodzących na rynek pracy i mogących uratować nas za 10, 20 lat , gdy pojawią sie kolejne problemy. Nie wiemy jeszcze co nas spotka, ale wiemy, że na pewno brakuje w Polsce lekarzy. Wielu z nich jest już starszych.

Najtrudniejsze będą decyzje o poluzowywaniu ograniczeń w kontaktach ludzkich, puszczeniu dzieci do szkół, przedszkoli. Ryzyko nadal będzie istniało. Z drugiej strony recesja gospodarcza czy bezrobocie dotykające milionów Polaków to również poważne zagrożenia. Nie zazdroszczę rządzącym decyzji, które mają obecnie do podjęcia. To będzie dla wielu z nas sprawdzian solidarności. Na ile będziemy potrafili podzielić się kosztami epidemii z najsłabszymi. Wielu będzie musiało odłożyć marzenia na później, inni będą walczyć o przetrwanie. To będzie bardzo trudny ale też ciekawy rok. Może wyjdziemy z niego silniejsi.

Nie jestem lekarzem. Lubię liczby. W tych trudnych czasach dają jednak trochę umiarkowanego optymizmu, którym chciałbym się z wami podzielić.