środa, 8 lutego 2023

Pustawo na Park & Ride w Bydgoszczy. Dlaczego?

System parkingów P&R (parkuj i jedź) , który startuje w Bydgoszczy do tej pory trudno określić jako sukces. 



Obserwowałem parking przy rondzie Kujawskim od pewnego czasu. Dopóki był darmowy, to korzystało z niego sporo ludzi. To świadczy niezbicie, że ta lokalizacja dobrze nadaje się na parking.  Po opuszczeniu szlabanów zupełnie opustoszał. Problem leży zatem prawopodobnie w wysokości opłat.

Ile to kosztuje i dla kogo jest zaprojektowany ten system ? 

Załóżmy, że modelowy miesiąc ma 22 dni robocze.  

Koszt bydgoskiego parkingu  Part&Ride oraz dojazdu komunikacją miejską do miejsca docelowego dla 1-2 osób to 264 złote (12 zł x 22 dni).



To jest spora kwota. Około 7,5% minimalnej pensji krajowej brutto. Do tej kwoty każdy musi doliczyć sobie koszty zmienne związane z dojazdem samochodem ze swojego domu do parkingu. Jeżeli to jest odległość 20 kilometrów, to przez 22 dni robocze samochód pokona 880 km. Jeżeli auto zuzywa 61 litrów paliwa to sama benzyna będzie kosztowała 412 złotych przy cenie 6,7 zł/litr.

Samo paliwo do auta + parking + komunikacja miejska w tym wariancie to 676 złotych. Wydaje mi sie, że to jest kwota trudna do zaakceptowania dla większości dojeżdżających osób. To już jest 19% minimalnej pensji brutto. Sporo. Bardzo dużo.

Warto przy tym zwrócić uwagę na fakt, że opłata za P&R jest znacznie korzystniejsza finansowo niż płacenie za bilety w strefie płatnego parkowania. 

Sądzę, że większość kierowców znajduje sobie jednak miejsca do bezpłatnego zaparkowania auta. Jeżeli nie jest w stanie go znaleźć, to raczej będzie szukać opcji dojachania do pracy transportem zbiorowym. 

W takiej sytuacji ma opcje dużo tańsze. Może mniej komfortowe, ale cenowo znacznie atrakcyjne. Na przykład mieszkańcy Brzozy mogą dojechać jedną linią nr 99 do centrum Bydgoszczy za 98 złotych. Jeżeli muszą dojechać do pracy z przesiadką, jak większość pasażerów podmiejskich gmin, to sieciówkę na obie strefy kupią za 148 złotych

 Trochę gorzej wygląda to w przypadku mieszkańców, których domy nie znajdują się w zasięgu podmiejskich linii autobusowych obsługiwanych przez ZDMiKP. W tej grupie będą  pasażerowie dojeżdżający PKS-ami, czy koleją. Te oferty ciągle nie są zintegrowane w formie jednago biletu obejmującego całą podróż. Wyjątkiem może tu być mieszkaniec Solca Kujawskiego dojeżdżający do pracy do Bydgoszczy pociągami. Taki wspólny bilet na pociąg + 1 linię bydgoską można kupić za 310 złotych. 



https://zdmikp.bydgoszcz.pl/pl/20-komunikacja/2196-bilet-bit-city

To jest ponad dwa razy więcej niż mieszkańcy korzystający z podmiejskiej komunikacji zintegrowanej z ZDMiKP , ale ciągle dwa razy taniej niż dojazd własnym samochodem na bydgoski P&R. 

Niestety mieszkańcy innych gmin przylegających do przystanków kolejowych nie mają dostępu do analogicznej oferty jaką ma Solec Kujawski. Szkoda. Minęło wiele lat od czasu wprowadzenia tej oferty, a ciągle nie udało się wypracować systemu wspólnych rozliczeń, na przykład dla Nakła, Nowej Wsi Wielkiej czy Pruszcza. 

W koszcie 264 zł za 22 dni robocze P&R zawarta jest cena 108 zł, które musielibyśmy zapłacić za miesięczną sieciówkę na terenie miasta dla jednej osoby. Zatem można powiedzieć, że opłata za sam komponent parkingu to aż 156 zł.  Ta kwota wydaje się bardzo duża w porównaniu do kwoty 108 zł za konkretną usługę przewozu pasażera śrdodkami transportu publicznego, które zużywają drogie paliwo/energię, które wymagają ponoszenia kosztów pracy motorniczych/kierowców. Uwzględnić trzeba także wysokie koszty amortyzacji pojazdów. OK

Parking P&R działa w trybie automatycznym i jego koszty zmienne są bliskie zera. Dlaczego ta usługa kosztuje aż 156 złotych na miesiąc? Trudno mi to zrozumieć.

Moim zdaniem ludzie regularnie dojeżdżający do Bydgoszczy nie będą masowo korzystali z tych parkingów jeżeli cena będzie tak wysoka. 

Nieco inaczej wygląda ta kalulacja, jeżeli w aucie znajdują się dwie osoby. Niestety muszą one poruszać się po mieście wspólnie. To może utrudniać skorzystanie z tej usługi. 

Dlaczego w cenniku P&Ride cena jest taka sama dla 1 i 2 osób w pojeździe? 

Może lepszym rozwiązaniem byłoby zróżnicowanie ceny dla 1 i 2 osób przy jednoczesnym umożliwieniu wszystkim osobom poruszanie się niezależnie od siebie po mieście? Przecież to nie jest problem wydrukować kolejne bilety dla pasażerów. 

W mojej ocenie koszt komponentu parkowania powinien zostać obniżony, inaczej te parkingi długo nie będą optymalnie wykorzystane.

Taki system P&R może być atrakcyjny dla osób przyjeżdżających okazjonalnie do Bydgoszczy. Jestem jednak sceptyczny co do perspektyw takiego sposobu wykorzystania tych parkingów. Jako mieszkaniec Przyłęk jeżdżę z rodzinką do Bydgoszczy, głównie w weekendy, kiedy nie działa strefa płatnego parkowania i nie ma problemu ze znalezieniem miejsca do parkowania w pobliżu celu podróży. W mojej ocenie P&R powinien ujawnić swoje zalety głównie w dni robocze gdy o miejsce parkowania w centrum jest znacznie trudniej ( i drożej) , a priorytetowy transport zbiorowy potrafi być czasami szybszy niż auta stojące często w korkach. Z tego względu cenniki i system powinien zostać zoptymalizowany pod kątem osób korzystających dojazdów regularnie w ciągu tygodnia, w dni szkolne/robocze.

Reasumując, trudno mi jest zrozumieć jak władze miasta wyobrażają sobie tą usługę. Jak wyobrażają sobie grupę docelową dla tej usługi oraz procesy decyzyjne, które miałyby doprowadzić do wyboru właśnie tej oferty? 


Co ciekawe, próbowałem sprawdzić ile kosztuje abonament na strefę płatnego parkowania w Bydgoszczy. Ku mojemu zdziwieniu nie znalazłem takiej opcji. W ofercie widzę abonament dla mieszkańców strefy oraz dla posiadaczy pojazu hybrydowego

https://bydgoszcz.e-abonamenty.pl/index.php?id_category=17&controller=category

Ciekawe. Nie potrafię znaleźć tej opcji, czy rzeczywiście jej nie ma ? 


Inną kwestią jest lokalizacja poszczególnych komponentów systemu P&R. Temat na osobną dyskusję, zwłaszcza w kontekście zadbania o komfort przesiadek na zbiorkom.

wtorek, 1 marca 2022

100 lat temu Polska pod Warszawą, dzisiaj Ukraina pod Kijowem walczy o powstrzymanie rosyjskiego imperializmu.

 Dzisiaj cały wolny świat nie jest w stanie myśleć o niczym innym niż agresja Rosji na Ukrainę. Ja także. W Polsce te wydarzenia są odbierane w sposób szczególny, bo to Polska sto lat temu była tarczą dla ekspansji sowieckiego totalitaryzmu. Dzisiaj rozgrywa się bitwa o Kijów,  sto lat temu na linii Wisły rozegrała się ogromna bitwa, która powstrzymała rozlew sowieckiej zarazy na całą Europę. Polacy chyba najbardziej są w stanie zrozumieć co przeżywa teraz naród ukraiński.

Polska jest najbliższym sąsiadem Ukrainy i ma świadomość, że może być następna na liście życzeń reżimu Putina. To do Polski docierają setki tysięcy uchodźców z Ukrainy ogarniętej wojną. Tydzień temu nikt nie potrafił sobie wyobrazić, że rosyjskie burzące pociski typu Iskander będą uderzały w bloki, w których mieszkają cywile. Myśleliśmy, że cywilizowany świat już tak nie działa. Może to prawda - cywilizowany świat tak nie działa, ale Rosja wykluczyła się na długo z tego grona. Rosja pokazała swój dziki, nieokiełznany charakter. 

Obserwatorzy podkreślają często, że naród rosyjski to nie Putin. To jest niewątpliwie prawda. Jednak narody ponoszą odpowiedzialność za to w jaki sposób kreują i wybierają takich przewódców jak Adolf Hitler, Józef Stalin czy Władimir Putin. Niestety w różnych miejscach na świecie co jakiś czas rodzą się totalitane  reżimy. Przykład nazistowskich Niemiec pokazuje, że może to spotkać nawet naród szczycący się wysokim poziomem rozwoju cywilizacyjnego, bogatą kulturą. Być może żaden duży naród nie jest na zawsze wolny od takich pokus, żeby powierzyć władzę głoszącemu mocarstwowe hasła szaleńcowi. 

Ważne jest w jaki sposób narody traktują takie reżimy. Obecnie niezmiernie ważne jest jak totalitarny reżim Putima zostanie potraktowany przez naród rosyjski. Dostęp do informacji jest w Rosji niewątpliwie utrudniony, ale naród, który chce zrzucić takie jarzmo musi wykształcić alternatywne formy przekazu prawdziwej informacji. Polacy działali, nie dali się ogłupiać sowieckiej propagandzie. Sowiecka dominacja militarna skazała pokolenie mojego dziadka na kilka dekad życia pod sowieckim butem, ale ludzie przekazywali sobie prawdę. W rodzinach znana była powszechnie prawda o sowieckim mordzie katyńskim dokonanym na tysiącach polskich oficerów. Nie można było o tym mówić głośno, ale wszyscy wiedzieli, że to sowieci masowo mordowali wziętych do niewoli polaków. Czy to możliwe, że rosjanie nie wiedzą co robi Putin? Ile czasu minie zanim się dowiedzą? Czy będą chcieli się dowiedzieć?

Pokolenie mojego ojca wykształciło sprawne systemy przekazywania prawdy. Radio Wolna Europa było słuchane przez wiele lat. W Bydgoszczy pamiętamy akcję spalenia przez ludzi zagłuszarki mającej powstrzymać przekaz prawdy. Mój ojciec , Maciej Głuszkowski, przez kilka lat pracował w strukturach podziemnej Solidarności, a jego komórka drukowała i kolportowała podziemną prasę kanałami związkowymi. Wiedzieli jakie za to grożą konsekwencje. Znali internowanych kolegów, którzy mieli mniej szczęścia i zostali szybciej zgarnięci przez SB. Solidarność, zwykli ludzie nie bali się stanąć z gołymi rękoma przeciwko czołgom totalitarnego systemu. Dzisiaj jesteśmy z nich dumni.

Pamietajmy o tym, że nie można traktować narodu rosyjskiego jak bezmózgą masę zjadaczy chleba. Oni dzisiaj podejmują własne personalne wybory jak zachować się wobec tak bestialskiej agresji własnego państwa na sąsiada. Kilka tysięcy rosjan siedzi już w więzieniach za udział w protestach. Wielokrotnie więcej bierze udział w nich. Ale potrzeba znacznie mocniejszego udziału obywateli Rosji, żeby zmusić reżim Putina do zmiany postawy. Ci szlachetni Rosjanie, którzy protestują dzisiaj na ulicach miast Rosji zdają sobie sprawę, że walczą o przyszłość Rosji w gronie rozwiniętego cywilizacyjnie świata zachodu. Oni nie chcą wracać do czasów międzynarodowej izolacji z czasów ZSRR. Doświadczyli prawdziwego życia, wolności wyborów, możliwości robienia interesów z zachodem. Chcą dalej tak żyć. Ale potrzeba ich dzisiaj na ulicach setki tysięcy. Takie ilości, których nie da się już wsadzić do więzień. Potrzeba powszechnego potępienia działań Putina i jasnego żądania odsunięcia go od władzy. Ten człowiek jest już skompromitowany w oczach zachodu. Rosja z Putinem nigdy nie stanie się takim partenerem jakim była jeszcze tydzień temu dla wiele krajów zachodniej cywilizacji. Wolny świat ceni sobie wolność, demokrację, prawo do samostanowienia, prawo do rozwoju dla każdego narodu. Putin zyskał już sobie w ciągu kilku dni opinię zbrodniarza wojennego. To mocno podkopało potencjał Rosji, jako przyszłego potencjalnego partnera. Normalni ludzie w Rosji, którzy już znają prawdę, odczuwają na pewno moralną odpowiedzialność za te zbrodnie i wstyd.


Co zrobi rosyjska ulica? To jest chyba najważniejsze pytanie. Niezależnie ile terytorium swojego kraju obroni Ukraina, to nie ulega wątpliwości, że nie uzna militarnych podbojów Putina, co skaże Rosję na długotrwałą izolację. Putin dokonał jednej rzeczy wielkiej.  W kilka dni zintegrował Europę w sposób niespotykany od dawna. To jedno co na razie osiągnął, chociaż z pewnością nie to było jego celem. Okazało się, że mimo pierwotych oporów, mimo świadomości, że trzeba coś poświęcić (np wzrost PKB, czy koszty przebudowy i derusyfikacji systemu energetycznego)  kraje Europy stanęły za wolną Ukrainą. Ukraińcy po prostu zasłużyli już sobie na to. Ich pragnienie wolności zasługuje na wsparcie.

Niezmiernie podoba mi się to sformułowanie: "derusyfikacja systemu energetycznego Europy".

Nie dość, że spalanie węglowodorów (ropy i gazu) oznacza ogromne emisje CO2 i niszczenie klimatu, to jeszcze zasila budżet totalitarnej Rosji. Europa uświadomił sobie, że musi ponieść koszty derusyfikacji i nareszcie chce ponieść te koszty. Głos Polski został usłyszany. Świat z niedowierzaniem szeroko otworzył oczy. Nasza historia nauczyła nas do czego zdolna jest Rosja. Różnie nazywały się polityczne systemy naszych oprawców ze wschodu, począwszy od carów, przez czasy stalinizmu, komunizmu. Teraz mamy próbę rozlania putinizmu na Europę, a na drodze pierwsza stanęła Ukraina. Etykietki się zmieniają ale pozostaje od setek lat wspólny element tych systemów: pragnienie siłowej ekspansji  i brak poszanowania dla wolności otaczających Rosję narodów. 

Czy ten naród kiedykolwiek się opamięta? Czy zacznie szukać swoich szans w tworzeniu innowacji, w konkurowaniu na technologie? Czy też pozostanie jedynie relatywnie prymitywnym barbarzyńcą zdolnym jedynie do dość prymitywnych działań jak wykopanie z ziemi surowców naturalnych i za pieniądze z ich sprzedaży zbudowanie silnej armii grożącej otaczającemu światu? To nie jest przypadek, że właśnie w tym kraju ciągle rodzą się takie oprawcze systemy.

To pokazuje jak wiele dzieli rosyjski naród od naródów wolnego świata. To pokazuje jak  mało popularne są w Rosji demokratryczne wzorce.

Żal jest mi tej części rosjan, którzy chcieliby normalnego kraju. Tylko oni mogą odmienić oblicze Rosji. Trudno nawet dzisiaj oszacować jaki procent tego narodu pragnie Rosji szanującej wolność sąsiadów i zgodnie współpracującej z resztą świata nad pokonaniem globalnych problemów. 

Tych przecież nie brakuje. Nawet bez wojen mamy jako ludzkość na głowie do rozwiązania palące problemy jeżeli nie chcemy bezczynnie czekać na skutki globalnego ocieplenia i destrukcji klimatu. Warto by jak najszybciej zakończyć tą wojnę i wrócić do rozwiązywania najpoważniejszych problemów świata.

wtorek, 22 lutego 2022

Padł nowy rekord OZE w Polsce. To już prawie 8 GW realnej generacji energii.

 Mamy nowy rekord generacji energii elektrycznej w Polsce z odnawialnych źródeł energii. 

Dotychczasowy godzinowy rekord padł 9 kwietnia 2021, kiedy to w czasie 1 godziny z elektrowni wiatrowych pozyskaliśmy 5.2 GWh energii a ze słońca 2.615 GWh. Łącznie dało to 7.816 GWh energii, co do dzisiaj było rekordem Polski.


Nowy godzinowy rekord OZE - 7.913 GWh

Dzisiaj, 21 lutego 2022 o godzinie 14:35 Polskie Sieci Energetyczne podały dane dotyczące generacji energii z wiatru i słońca pomiędzy godziną 13-tą a 14-tą. Wyniki:

  • elektrownie wiatrowe: 6.616 GWh
  • eketrownie fotowoltaiczne  1.297 GWh
  • suma - 7.913 GWh.



Gdy dodamy generację z elektrowni na biomasę 231 MWh oraz 295 MWh z elektrowni wodnych, to generecja z odnawialnych źródeł w Polsce w najlepszych, rekordowych godzinach przekracza już 
8.4 GWh.
 Myślę, że tej wiosny przekroczona zostanie bez problemu granica 10GW mocy z polskiego OZE.

Wiadomo było, że moc polskiego OZE wzrosła od tego czasu o około 30%. Wiadomo byłu, że wiosna będzie pełna kolejnych rekordów generacji OZE. Ciekawe, że już w lutym zabieramy się za bicie nowych rekordów.

Coraz wyższe moce OZE cieszą, bo pozwalają nam zmniejszyć emisję CO2 do atmosfery a co za tym idzie pozwalają uniknąć opłat za emisję tego gazu cieplarnianego. W naszym kraju toczy się intensywna debata, kto/co odpowiada za tak wysokie rachunki za energię. Przy okazji bicia kolejnego rekordu OZE warto zauważyć, że generacja zielonej energii jest orężem do walki z wysokimi cenami energi. 

Rekord sumarycznej generacji OZE w styczniu.


Wysoka godzinowa generacja to chwytliwy temat, ale bardziej wartościowa jest wysoka suma wygenerowanej energii w dłuższej perpektywie czasowej. W tym kontekście warto zauważyc, że styczeń 2022 roku był absolutnie rekordowym miesiącem pod względem sumarycznej generacji z OZE. W tym okresie udało się wyprodukować 2665 GWh energi z wiatru i słońca. (głównie z wiatru 2531 GWh).
Dotychczasowy rekord nakręcony został w Polsce w październiku 2021 roku i wynosił 2145 GWh. Został zatem pobity od razu o ponad 24%. Zeszłoroczny boom na fotowoltaikę nakręcony został decyzją o zamknięciu formuły prosumenta dla nowych chętnych oraz przez skokowy wzrost cen energii. Ciągle dochodzą nowe wiatraki, mimo, że reguła 10H mocno zamroziła ten rynek inwestorom. 

Energetycy raczej nie lubią OZE. Dla nich to jest realny problem do rozwiązania. Rozumiem ich. Łatwiej odpalić stabilne, węglowe bloki niż gimnastykować się w celu zapewnienia stabilności parametrów sieci i jej bezpieczeństwa. To nie jest łatwe. Wiemy jednak, że energetyka oparta na węglu na dłuższą metę będzie robiła się coraz droższa. Opłaty za emisję CO2 mogą tylko rosnąć. Dlaczego? 

Nie ma innej możliwości. CO2 jest szkodliwym produktem rekcji spalania paliw kopalnych, z którym nie ma co zrobić. Co robimy gdy pojemnik na odpady przy naszym domu okazuje się za mały? Zamawiamy większy. Kto bogatemu zabroni. Problem z CO2 jest jednak trudniejszy  do rozwiązania. Atmosfera wokół ziemi, którą nasz nowożytna cywilizacja traktowała od półtora stulecia jak darmowy śmietnik nie jest w stanie bezkarnie wchłonąć kolejnych miliardów ton CO2. Karą jest wzrost temperatury globu, co niedługo spowoduje utratę przez ludzkość kolejnych terenów nadających się do uprawy żywności i do życia w ogóle. Migracje klimatyczne przerodzą się w wojny klimatyczne o pozostałe części świata zdatne do życia. 
Mając tą świadomość człowiek wprowadza opłaty za ten "podniebny śmietnik" mające skłonić ludzkość do rozpoczęcia transformacji energetycznej, która nie będzie się opierała na węglu. Im bliżej będziemy klimatycznej katastrofy tym bardziej będą rosły ceny za emisję CO2. To jest logiczne. W tym sensie traci na znaczeniu dyskusja w jakim stopniu polityka klimatyczna UE przyczynia się do wysokości naszych rachunków. Ja nie mam wątpliwości, że brudna  energia powinna być droga, bo ludzkość w przeciwnym razie nie zacznie redukować śladu węglowego i sama zniszczy swoją planetę.

Mnie nurtuje raczej pytanie co konkretnie możemy zrobić, żeby skutecznie redukować nasz ślad węglowy, który nas tak drogo kosztuje. Nie jest trudno policzyć, że wspomniane 2.6 TWh zielonej energii wyprodukowane w Polsce w styczniu spowodowało, że wyprodukowaliśmy o tyle samo mniej brudnej energii z węgla. 
  •  Efektem wyprodukowania 1 kWh energii z węgla jest w Polsce 820 gr CO2;
  •  Efektem wyprodukowania 1 kWh energii ze słońca jest w Polsce 45 gr CO2
  •  Efektem wyprodukowania 1 kWh energii z wiatru jest w Polsce 11 gr  CO2.
Vestas - jeden z największych producentów turbin 



Zatem wyprodukowanie w styczniu 2.531 TWh z wiatru i 134 MWh ze słońca przekłada się na 2.15 miliona ton oszczędności CO2. To powoduje, że przy średniej 90 Eur za tone CO2 wydaliśmy w styczniu mniej o 193 miliony Euro czyli mniej o 870 milionów PLN. Sporo. 

Prawie miliard PLN w 1 miesiąc. 


To jest prawie miliard PLN, który stanowi zysk wszystkich konsumentów energii w Polsce, bo niższe koszty produkcji przeładają się w efekcie na niższą średnią cene prądu w hurcie. Gdy śledzi się ceny energi na giełdzie to widać wyraźnie, że one spadają gdy zaczyna dobrze wiać lub świecić słońce. To jest powód dla którego zielona energia powinna być lubiana przez polaków. Jeżeli dobra produkcja z OZE występuje w godzinach szczytowych, to w ogóle bingo, bo unikamy odpalania najgorszych i najdroższych elektrowni w kraju. A system jest tak pomyślany, że cenę energii na rynku wyznacza właśnie ta najdroższa aktualnie używana.
Warto też powtarzać, że sprzedaż praw do emisji CO2 nie trafia gdzieś do Unii, tylko trafia do dyspozycji naszego rządu, który może te pieniądze wydać na zieloną transformacje źródeł generacji oraz dostosowanie sieci do nowej rzeczywistości. 

Zasadnicze pytanie jest takie: czy optymalnie wykorzystujemy fundusze na zieloną transformację. Branża wiatrakowa ciągle czeka na złagodzenie zasady 10h, która prawktycznie zablokowała większość lądowych inwestycji. A przecież wiele farm wiatrowych może powstać za pieniądze prywatnych polskich inwestorów. Rząd nie musi wcale wydawać miliardów na wiatraki. Inwestorzy stoją w blokach i tylko czekają na zielone światło. Albo inwestują polski kapitał w wiatraki za granicą, gdzie znajdują sprzyjające warunki do inwestowania. Szkoda tego potencjału. 


Szkoda też potencjału polskiej fotowoltaiki, który zostanie zahamowany od kwietnia. Uważam, że likwidacja opcji prosumenta jest przedwczesna. To nie fotowoltaika jest największym problemem naszego systemu energetycznego. Przynajmniej tak wskazują liczby. 

W praktyce maksymalna generacja z elektrowni wiatrowych w Polsce przekracza już 6.6 GW mocy. Maksymalna moc generowana ze źródeł fotowoltaicznych jeszcze nigdy nie przekroczyła w Polsce 3.5 GW. Struktura naszej fotowoltaiki jest taka, że dominują inwestycje prosumentów, którzy w praktyce rzadko wysyłają do sieci więcej niż 50% swojej energii w ujęciu statystycznym. Włączenie się kolejnych prosumentów do sieci nie spowodowałoby skokowej zmiany w systemie. To raczej wiatr odpowiada za większą zmienność, bo elektrownie wiatrowe oddają moc w całości do sieci. 
Mam na myśli oczywiście  moc fotowoltaiki wysłaną do sieci. Ile łącznie wytwarzają instalacje prosumentów tego nikt nie jest w stanie zmierzyć. Poszczególne osoby mogą sobe to obliczyć, od wartości sumarycznej generacji odejmując wskazania licznika energii wysyłanej do sieci,  natomiast nie jest znana globalna wartość tzw. autokonsumpcji prosumentów. Można ją jedynie szacować. 

Co z magazynami energii? 


Wyska generacja OZE cieszy, rodzi jednak wiele pytań. Jednym z jest pytanie o efektywne i ekonomicznie uzasadnione sposoby magazynowania nadwyżek energi przynajmniej przez kilka godzin, do czasu gdy będą warunki do jej skonsumowania lub sprzedania w europejskiej sieci energetycznej. Nad tym problemem głowi się teraz spora część naszych naukowych elit. W Polsce nie sięgamy jednak nawet po tak sprawdzone systemy jak budowa elektrowni szczytowo-pompowych. Wszystko co mamy w tym zakresie powstało wiele lat temu. W Młotach na Dolnym Śląsku mogłaby powstać największa elektrownia szczytowo-pompowa o mocy 750 MW, większa niż Żarnowiec. Jednak pomysł jest dopiero na etapie listów intencyjnych. Dobrze,  że potencjał jest widoczny, ale jeszcze wiele lat zajmie jego uruchomienie. Spodziewam się, że szybciej ludzkość wypracuje ekonomiczne domowe mikromagazyny i zwykli obywatele sfinansują tą trudną operację magazynowania nadmiaru energii z sieci. Rosnące szczytowe ceny energii nakręcą już niedługo ten biznes. Likwidacja prosumenta w krótkim czasie nauczy tysiące polaków sprzedawać energię, a potem magazynować, żeby sprzedawać drożej i przy okazji stabilizować system. A jak wiadomo - polak potrafi.

niedziela, 20 lutego 2022

20 % mojej domowej energii to OZE [kalkulator] Kto da więcej ?

Witajcie. 

W tym tekście po dłuższej przerwie chciałbym poruszyć tematy związane z przetwaniem świata. Nie wiem na ile was to nurtuje, ale ja się ciągle zastanawiam, czy moje wnuki będą jeszcze w stanie cieszyć się światem jaki jak miałem szansę poznać. W dalszej części tekstu przedstawię wam mój sposb liczenia sumarycznego zużycia mojej energii a także udostępnię wam kalkulator do samodzielnego oszacowania ilości zużywanej przez dom i samochody energii. 


Jednym z wątków dominującym na tym blogu jest transport zbiorowy. To jeden z pomysłów człowieka cywilizowanego pozwalający mocno ograniczyć  emisje CO2.


http://eko.org.pl/energia/pdf/R20.pdf


 Dwa lata temu pisałem na tym blogu o mojej  propozycji uczciwie zintegrowanego transportu zbiorowego. Wybuch pandemii rozpoczął trudny czas dla transportu zbiorowego. Ludzie zaczęli się od siebie izolować, wielu pozostało w domach pracując zdalnie. Okresowo także szkoły działają w trybie nauki zdalnej. Te obiektywne czynniki spowodowały, że zapełnienie pojazdów komunikacji miejskiej oraz podmiejskiej okresowo musiało się zmniejszyć. Organizatorzy transportu reagowali na rozwój wydarzeń zmniejszając ilość połączeń. Wydaje się, że pandemia w najbliższych miesiącach będzie przygasać i świat wróci przynajmnije częściowo do wcześniejszego rytmu.

A ten rytm charakteryzuje się ogromnymi ilościami zużywanej energii, potężnymi emisjami gazów cieplarnianych, zwłaszcza CO2. Warto więc ponownie wrócić do refleksji dokąd zmierza nasz świat i jak możemy z tej drogi zawrócić. Obecne technologie dają całkiem sporo możliwości - o tym niżej.

Nie jest trudno zauważyć, że zmierzamy do katastrofy, która przebiega prawie niezauważalnie , ale konsekwentnie. Sekwencja zdarzeń w skrócie jest taka: 

  1. spalenie przez ludzkość od początku rewolucji przemysłowej ogromnych ilości paliw kopalnych stworzyło nad kulą ziemską "kołderkę" w postaci powłoki gazów cieplarnianych, która powoduje nagrzewanie planety. 
  2. topnienie lodowców prowadzić będzie nieuchronnie do podnoszenia się poziomu oceanów, a spore fragmenty planety wskutek wzrostu temperatury staną się niemożliwe do uprawy żywności  i zamieszkania przez człowieka co spowoduje
  3.  rosnącą falę uchodźców klimatycznych. Pojawią się oni na bogatej północy próbując szturmować mury zbudowane na granicach podobne do tego powstającego na granicy z Białorusią. 
Naukowcy spierają się kiedy to nastąpi. Może doświadczą tego nasze wnuki, może nasze dzieci, może my sami. Nie wiadomo. Nikt rozsądny nie kwestionuje już jednak samego mechanizmu, który do tego nieuchronnie prowadzi. 

Co my możemy konkretnie zrobić, żeby te procesy maksymalnie spowalniać? To pytanie jest w sumie dla nas najważniejsze, a odpowiedź na nie ma w sobie pierwiastek praktycznej, gotowej do zastosowania  recepty. . 


Zacząłem się zastanawiać gdzie wypuszczam największe ilości CO2 do atmosfery. Z góry uprzedzam, że to będzie dość męski punkt widzenia problemu. Większość bieżących decyzji zakupowych podejmuje moja żona. One także mają spory wpływ na emisje CO2. Ja skupiam się na funkcjonowaniu domu i samochodów.  Policzyłem więc z grubsza bilas energetyczny naszego domu oraz procesu przemieszczania. Co wyszło mi z tych analiz? 

struktura mojego zuzycia energii 2021




Otóż największą ilość energii w przeliczeniu na kWh zużywa ogrzewanie domu. 

Ogrzewanie 38 %  zużycia energii


Częściowo gazem LPG, częściowo kominkiem, częściowo klimatyzają (to taki rodzaj powietrzej pompy ciepła, o czym czasami ludzie zapominają). Na ogrzewanie zużywamy około 15.1 tysięcy kWh energii na rok, czyli 38% z naszego miksu energetyczngo . 

Transport 32.8% miksu energetycznego.


Kolejną pozycją  jest transport - 32.8 %. Przeprowadzka na wieś to niestety nie była proekelogiczna decyzja. Jednym autem jeździ codziennie do pracy na trasie Przyłęki - Bydgoszcz moja żona. Ja obecnie pracuję w 100% zdalnie, zatem drugie auto stoi zazwyczaj na miejscu. Dzieci dojeżdżają głównie jako pasażerowie w aucie z żoną lub autobusem. Mimo to po przeliczeniu ilości zużywanego paliwa na wspólną jednostkę  kWh wyszło mi z obliczeń, że zużywamy około 13 tysiący kWh rocznie spalając benzynę i olej napędowy w obu autach. Zużycie eneregii przy wykorzystaniu transportu zbiorowego pominąłem z racji niewielkich emisji i braku regularności korzystania z tej formy transportu. Jakieś uproszczenia musiałem przyjąć.

Nie czuję się zbyt komfortowo zatruwając świat, dlatego zdecydowaliśmy się na zakup samochodu hybrydowego, który w założeniach miał trochę ulżyć środowisku. Zapewno to robi. Hydrydowa Toyota Auris w praktyce średnio spala nam 5.15 litra benzyny na 100 km. To jednak ciągle sporo. Tutaj jest spory potencjał do redukcji emitowanego przez nas CO2. 


Zakup pojazdu elektrycznego to jakaś opcja godna rozważenia, ale wymagająca szerszej analizy (może w osobnym tekście). W pojedynczych przejazdach pod moją nogą Auris potrafi spalić mniej niż 4 litry benzyny na 100 km, 
zuzycie 4 litry/100 km w hybrydzie

ale średnia  jest bardziej wiarygodna i tą nią trzeba się posługiwać. Niestety, trzeba to powiedzieć otwarcie klasyczna hybryda nie jest przełomem w walce o zmniejszenie śladu węglowego. Porównywalne emisje osiągają małe w pełni benzynowe pojazdy. Co innego hybryda ładowana z gniazdka (a zwłaszcza z własnej fotowoltaiki). Przy naszych dziennych przebiegach rzędu 30-40 km byłoby to idealne rozwiązanie. Moglibyśmy jeździć prawie w 100% na prądzie unikając największej wady pełnego elektryka jaką jest konieczność produkcji pokaźnych akumulatorów. Ten proces emituje ciągle sporo CO2. Hybryda typu plug-in zadowoli się 5-6 krotnie mniejszym akumulatorem zachowując nieograniczony zasięg dzięki klasycznemu silnikowi benzynowemu. Niestety nie ma w Polsce na hybrydy typu  plug-in dotacji, co powoduje, że cena tej technologii pozostaje relatywnie wysoka. Rozumiem, że ustawodawca nie ma gwarancji, że auto będzie jeździło na prądzie zatem nie dotuje tej technologii. W efekcie potencjalne korzyści nie uzasadniają poniesienia tak wysokich kosztów. Najtańszy nowy plug-in na naszym rynku to obecnie Kia Ceed  za 128 tysięcy PLN.  To sporo.


Energia elektryczna dla domu - 14.2 % 


Trzecią pozycją w naszym miksie energetycznym jest energia elektryczna zużywana na potrzeby użytkowe domu, w tym gotowanie na kuchni indukcyjnej. Przyjąłem do obliczeń 5.6 tysiąca kWh. W praktyce zużycie jest wyższe, ale częściowo zaliczam je na poczet ogrzewania klimatyzacją. Zatem energia elektryczna to 14.2% w miksie energetycznym. W tej pozycji mam najbardziej czyste eko-sumienie, bo na dachu znajduje się instalacja fotowoltaiczna, która w przybliżeniu zaspokaja to zapotrzebowanie

15 % - Ciepła Woda Użytkowa (CWU).  

Ostatnia pozycja to ciepła woda użytkowa. Podgrzewana jest także gazem LPG w kotle kondensacyjnym. Zużycie jest dość wysokie z uwagi na zastosowaną recyrkulację czyli podgrzewanie wody w rurach, żeby nie czekać aż poleci gorąca.


Te liczby powyżej skłaniają mnie do podjęcia dycyzji o zakupie pomy ciepła. Jest to urządzenie dość drogie w zakupie, ale rzeczywiście pozwala na obniżkę kosztów ogrzewania domu i CWU , a także na obniżkę emisji CO2. Warto zauważyć, że pompa ciepła nie produkuje ciepła w procesie spalania paliwa. Ona po prostu przepompowuje ciepło z zewnątrz do wnetrza domu. Kiedyś wydawało mi się to niewiarygodne. Jak to możliwe, że pompa przepompuje ciepłu z dworu, gdzie jest na przykład 0 stopni Celsjusza do wnętrza gdzie ma być 21 stopni ? 

Ano dokładnie tak jak lodówka potrafi przepompować chłód z jej otoczenia do wnętrza lodówki, mimo, że to także przeczy elementarnej logice. Jest to możliwe  dzięki prawom termodynamiki, które twierdzą, że sprężanie gazu podnosi jego temperaturę, a rozprężanie obniża. Zrozumienie tego procesu pozwoliło na budowę wydajnych pomp ciepła. Owszem potrzebują one do działania prądu, ale powiedzmy 3.5 do 4 razy mniejsze ilości niż ilość energii pochodzącej ze spalania paliw kopalnych. Energia idzie głównie na sprężanie i tłoczenie czynnika roboczego w układzie.

W efekcie dom ogrzewany pompą ciepła nadal będzie miał takie samo zapotrzebowanie na energię , np 15 tys kWh, ale taką ilość ciepła uda się wytworzyć przy pomocy 3750-4300 kilowatogodzin. Prawie czary-mary, ale tak to działa w praktyce. Jeżeli macie takie możliwości inwestycyjne to zachęcam was do rozważenia wymiany klasycznego  kotła spalającego paliwa kopalne (węgiel , gaz) na pompę ciepła. Są różne formy dofinansowania takiego przedsięwzięcia. Myśle, że warto podjąć wysiłek przeanalizowania waszej sytuacji. Nie ma jednej uniwersalnej recepty dla każdego , ale warto rozważyć za i przeciw. 

Rekuperacja - około 4 tysięcy kWh zaoszczędzonych

Kolejną formą oszczędzania  ciepła , a także PLN jest w moim przypadku rekuperacja. Zastanawiam się jak można w prosty sposób przybliżyć laikom zasadę działania wentylacji mechanicznej , czyli rekuperacji. 


rekuperator - wymiennik ciepła wentylacji


W domu z klasycznymi kominami, które wyciągają z kuchni i łazienki zużyte powietrze ciepło zawarte w tym powietrzu tracone jest bezpowrotnie. Idzie w komin. Podciśnienie wytwarzane przez kominy powoduje, ze dom zasysa wszystkimi szparami zimne powietrze. To powietrze trzeba ogrzać i to są straty ciepła przy takiej formie wentylacji. W rekuperacji stumień ciepłego powietrza wyrzucanego z kuchmi i łazienek ogrzewa w specjalnym wymienniku ciepła strumień świeżego powietrza doprowadzanego z czerpni zewnętrznej. Ten proces ma zadziwiająco wysoką sprawność sięgającą ponad 90 %. Większość energii zostaje w domu mimo, że pomieszczenia są efektywnie wentylowane. W dodatku wszystkie pomieszczenia. Pokoje także. Takżę przy zamkniętych oknach. W takim domu panuje dobra atmosfera. Warto podkreślić, że zasysane do domu powietrze jest filrowane. Nie uwierzycie jak wygląda po klku miesiącach filtr powierza. Naprawdę, jestem zdecydowanie fanem rekuperacji. Niestety trudno ją założyć jeżeli nie zaplanowano tego na etapie budowy. Ale da się. 

Rekuperator ma wbudowaną elektronikę, która zlicza zoszczędzone ciepło. Mój rekuperator pokazuje, że w skali roku zaoszczędza około 3700 kilowatogodzin w stosunku do sytuacji, w której miałbym zwykłe kominy grawitacyjne. 

Reasumując, gdybym miał dom z klasycznymi kominami zapotrzebowanie na energię do ogrzewania wynosiło by około 18.5 tys. + 3.7 tys.  czyli około 22.2 tysiąca kWh. Dzięki rekuperacji wynosi 18.5 tys, dzięki pompie ciepła to zapotrzebowanie można by zaspokoić przy pomocy około 4.5 do 5  tys kWh prądu. Jeżeli ten prąd uda się wytworzyć w instalacji fotowoltaicznej ,to koszt ogrzewania  domu będzie równy jedynie kosztowi kapitału na instalację fotowoltaiczną i pompę ciepła. Nawet gdyby ten prąd kupować u dostawcy to i tak w obecnych realiach jest to koszt akceptowalny. Takie decyzje naeży zawsze poprzedzić analizą zapotrzebowania domu na ciepło. W przypadku domów z większym zużyciem ciepła instalacj a pompy ciepła może nie być zasadna. Czasami trzeba zacząć od izolacji ścian czy wymiany stolarki, żeby miało to ręce i nogi. 

Każdy z nas ma wpływ na swój mały kawałek świata. Takie są fakty. Kiedyś myślałem, że działając na rzecz poprawy jakości systemu transportu zbiorowego jestem w stanie zdziałać coś więcej. Niestety nie udało się zbyt wiele osiągnąć. Mimo upływu wielu lat nasz system trasportowy nie jest zintegrowany. Mój główny postulat, jakim jest włączenie połączeń kolejowych do wspólnego biletu działającego na terenie Bydgoszczy i jej otoczenia nadal nie jest spełniony.  To wielka szkoda. Zestawienie od którego zaczyna się ten tekst pokazuje wyraźnie, że indywidualne jeżdzenie samochodem osobowym zużywa kilkadziesiąt razy więcej energii niż transport zbiorowy. 

Ile % OZE w moim miksie energetycznym? 

Polska jako kraj walczy o spełnienie unijnych celów w zakresie ilości energii ze źródeł odnawialnych. W 2020 roku udało się Polsce osiągnąć cel 15% OZE rzutem na taśmę doszacowując ilość biomasy spalanej przez polaków w kominkach i tradycyjnych kuchniach (westfalkach). Te informacje podano pod koniec 2021 roku. Z ciekawości postanowiłem oszacować ile % odnawialnej energii zużywam. 

Tutaj jeszcze muszę dodać, że do OZE zaliczane jest spalanie biomasy, czyli na przykład palenie w kominku porządnie wysuszonym, liściastym drewnem. Produkcja i spalanie drewna powoduje, że strumień CO2 jest zamknięty i sumaryczna emisja CO2 jest w przybliżeniu zerowa. 

W tym roku nie miałem zbyt wiele czasu na palenie w kominku, ale i tak szacuję, że  w ten sposób wytworzyliśmy około 2 tysiące kWh energii cieplnej. W przybliżeniu można przyjąć, że spalając drewno w kominku z zamkniętą komorą spalania o wysokiej sprawności z metra przestrzennego opału uzyskamy około 1,8 tys kWh czystej i taniej energi odnawialnej. Kosztuje to niestety także sporo pracy, ale z drugiej strony efekt domowego ciepła wypełniającego salon jest kapitalny. Eko, tanio  i przytulnie 



Warto pracować też nad  techniką palenia. Niedawno zainspirował nie pewien bloger, który zademonstrował metodę palenia od góry. Polega ona na  zbudowaniu stosu szczapek drewna (im wyżej tym drobniejsze) i umieszczeniu na samej górze podpałki. W ten sposób uzyskuje się niewiarygodnie czyste spalanie, co widać po czystości szyby kominka. Tak ułożony stos potrafi się palić przez kilka godzin bez uzupełniania opału. Myślę, że sąsiedzi nie są nawet w stanie zauważyć dymu z komina tak odpalonego kominka. Polecam tą metodę do przećwiczenia. Istnieje na rynku fajna podpałka, która jest  świetna, a przy okazji produkowana przez osoby z niepełnosprawnościami. Dostępna jest np na Allegro,  szukaj pod hasłem K-LUMET. 

Spalając dąb w kominku (2 tys kWh) oraz produkując 6 tys kWh energii elektrycznej w instalacji fotowoltaicznej wytworzyłem  z zasobów odnawialnych około 20 % energii zużywanej przez nasz dom i samochody. 

Jestem OZE na 20%. 

A ty zadawałeś sobie pytanie ile zużywanej przez ciebie energii pochodzi z zasobów odnawialnych? 

Jeżeli chciałbyś to sobie oszacować to możesz skorzystać z tego prostego kalkulatora 

kalkulator energii zuzywanej przez Twój dom i auto/auta

Zebrałem tutaj dane dotyczące zużycia poszczególnych nośników energi : gazu, prądu, paliwa, opału. Po podaniu twoich danych arkusz przeliczy je dla ciebie i wyświetli wynik. Dowiesz się ile % energii którą zużywasz pochodzi ze źródeł odnawialnych. 

Czy warto się tym w ogóle kłopotać? Każdy ma inną wrażliwość ekologiczną. Spotkałem sie w rozmowach z takim podejściem, że nasze oddolne działania ekologiczne nie mają większego znaczenia dopóki wielkie koncerny dbają tylko o swój interes i swoimi działaniami doprowadzają do destrukcji środowiska. Albo takie podejście: jakie znaczenie mają działania krajów samej Europy dopóki Stany Zjednoczone czy Chiny, najwięksi emitenci gazów cieplarnianych nie ograniczą swoich emisji? Każdy z nas musi sobie na to pytanie odpowiedzieć indywidualnie. Ja osobiście chciałbym zrobić coś żeby dołożyć do procesu naprawy świata swoją cegiełkę. Wierzę, że takich wariatów jest więcej i wierzę, że to jest zaraźliwe. Napiszcie w komentarzu jeżeli macie swoje doświadczenia z fotowoltaiką, pompami ciepła czy  rekuperacją. Czy ma to waszym zdaniem sens?  

Z mojej analizy wyszło mi, że zużywam około 40 tys kWh energii rocznie, z tego 20% ze źródeł odnawialnych. Ale są spore rezerwy, żeby ten wskaźnik poprawić. Pompa ciepła, więcej fotowoltaiki, jazda na rowerze, ocieplenie domu w celu ograniczenia strat ciepła. Szczególnie kiepsko wygląda bilans energii zużywanej przez samochody. Sprawność benzynowego silnika spalinowego na poziomie 33% powoduje, że trzeba zużyć 3 razy więcej energii niż to potrzebne, żeby przemieszczać się samochodem. Poruszając się autem przemieszczamy sporą masę razem ze sobą, co zwiększa wydatek energetyczny wielokrotnie w stosunku do jazdy na rowerze. Odwrotne zjawisko występuje przy ogrzewaniu domu pompą ciepła. Zapotrzebowanie na ciepło możemy zaspokoić dostarczając do pompy ciepła czterokrotnie mniej energii niż spalając paliwa kopalne.  

Zatem są tu jeszcze ogromne rezerwy. Na tym przykładzie widać jak głupio gospodarujemy energią. Jak zwykle pierwszym krokiem do naprawy świata jest nazywanie rzeczy po imieniu.


No to szczerze muszę tu powiedzieć, że daleko mi do domu zeroenergetycznego. 40 tys kWh to sporo. Jest nas na stałe 4 osoby, ale okresowo, jak cała rodzinka się zjedzie z Poznania to jest nas siódemka. Na roboczo można przyjąć, że to jest średnio 5 osób. Wychodzi 8 tys kWh na osobę. Sporo.  Ale nie powiedziałem jeszcze ostatniego słowa.

wtorek, 28 lipca 2020

COVID19 - w jakim kierunku to zmierza?

Na świecie COVID-19 pozostaje poważnym problemem. Warto jednak zauważyć, że w większości krajów Europy zachodniej umieralność z powodu tej choroby spadła z poziomu 10 osób dziennie na milion (połowa kwietnia), do poziomu 0,3 osoby dziennie na milion mieszkańców. Mam na myśli próbkę z 10 krajów, opisaną we wcześniejszych tekstach.


COVID-19 umieralność na 1 milion mieszkańców

Obecnie największe ogniska aktywności wirusa przeniosły się do obu Ameryk , Indii, RPA oraz Rosji.

Jak pokazuje wizualizacja poniżej COVID-19 jest w tym roku trzecią najczęstszą przyczyną zgonów:


kliknij i zobacz wzrost aktywności wirusa w czasie

Wirus w Europie przygasł, mimo odmrożenia gospodarki oraz częściowo swobody przemieszczania się.

W skali globalnej dzienna liczba zakażeń ciągle jednak rośnie:

https://www.worldometers.info
Ciągle nie wiadomo z czego wynika większa odporność polaków na tego wirusa.

Polska w światowym rankingu krajów dotkniętych przez Covid-19 spadła już na miejsce:
  • 46 pod względem sumarycznej ilości stwierdzonych przypadków (43402);
  • 72 pod względem ilości przypadków śmiertelnych na 1 milion mieszkańców (44) ;
  • 96 pod względem ilości przypadków na 1 milion mieszkańców (1147).
Są kraje i to bogatsze, w których covid-19 zabił wielokrotnie więcej ludzi.  Nawet 15-20 razy więcej w przeliczeniu na 1 milion mieszkańców. Ciekawe , że czasami te kraje są stawiane nam za wzór walki z wirusem. Interesujące to podejście. Gdy umieralność osiągnęła w tych krajach bardzo wysoki wskaźnik, naturalne, że łatwiej uzyskać i wykazać procentowy spadek. Ale czy z takim podejściem do analizy skuteczności zgodziłoby się kilkadziesiąt tysięcy umarłych z powodu wirusa Hiszpanów, Włochów czy Anglików ?  Raczej nie.  Nie się inne kraje cieszą z faktu, że u nich cyferki spadają, a my się cieszmy, że udało się uratować kilkadziesiąt tysięcy rodaków więcej.

środa, 6 maja 2020

Od miesiąca spada procentowy udział pozytywnych próbek COVID-19 w Polsce.

W Europie zachodniej ciągle spada liczba zgonów spowodowanych przez korona wirusa COVID-19. Średnia z 7 dni w okolicach 10 kwietnia wynosiła ponad 10 przypadków śmiertelnych dziennie na 1 milion mieszkańców. Obecnie spadła o ponad połowę, do wartości 4,74.



Wykres zamieszczony powyżej , tak jak pisałem tydzień temu tutaj, pokazuje liczbę przypadków śmiertelnych na 1 milion mieszkańców w 9 krajach Europy. Na wykresie prezentowana jest średnia z 7 dni, w celu wygładzenia wykresu. W skład tej grupy krajów wchodzą:

  • Belgia;
  • Włochy;
  • Francja;
  • Hiszpania;
  • Szwecja;
  • Anglia;
  • Niemcy;
  • Holandia;
  • Szwajcaria.

W Polsce rocznie umiera ponad 400 tysięcy osób. 

Głównie na choroby układu krążenia i nowotwory. Same nowotwory powodują około 25 % zgonów, czyli ponad 100 tys rocznie śmierci naszych rodaków.

źródło: https://www.politykazdrowotna.com/48211,umieralnosc-w-polsce-najczestsze-przyczyny-zgonow


Dotychczas zarejestrowana liczba zgonów w Polsce z powodu (czy przy obecności) COVID-19 wynosi 733 osoby. Średnio umiera w Polsce około 21 osób (średnia z ostatnich 4 tygodni). Gdyby taka śmiertelność utrzymała się przez rok, to umrze nas przez ten rok z korona wirusem około 7,6 tysiąca osób. Jak wiemy w większości to osoby starsze, posiadające współistniejące choroby. Część z nich umrze niezależnie od tego czy zarażą się wirusem , czy nie.

Patrząc na obecne trudności z dostaniem się do lekarza  i ogólny strach ludzi przed kontaktem ze służbą zdrowia można mieć obawy, czy taka sytuacja nie przełoży się niestety w dużo większym stopniu na wzrost śmiertelności Polaków zwłaszcza na choroby nowotworowe. W tych przypadkach czas diagnozy i reakcji jest kluczowy. Jeżeli liczba śmierci na nowotwory podskoczy nam "tylko" o 20%, to umrze z tego powodu 3 razy więcej Polaków niż na COVID-19. Obecnie można odnieść wrażenie, że w Polsce leczy się teraz tylko COVID-19, a resztą zajmiemy się kiedy indziej. Takie demonizowanie COVID-19 może doprowadzić wielu tragedii. Dlatego wydaje się, że trzeba powoli wracać do normalnego życia. Trzeba zmagać się ze wszystkimi zagrożeniami, proporcjonalnie do skali zagrożenia. Korona wirusy,to tylko jedno z zagrożeń. Co z resztą? Jeżeli pogrążymy gospodarkę, to zwyczajnie nie będzie kasy na walkę z wieloma innymi zagrożeniami, które niszczą nasze zdrowie i odbierają nam życie.
 
Widać wyraźnie, że śmiertelność z powodu korona wirusa spada. Nawet tam gdzie utrzymuje się wysoka ilość nowych infekcji to ilość przypadków śmiertelnych spada. Tak jest na przykład w Wielkiej Brytanii:


https://www.worldometers.info/coronavirus/country/uk/


Anglia ciągle pod dużą presją wirusa.


Ciężka sytuacja panuje na wyspach, zwłaszcza w Anglii. Tam wskaźnik procentowego wzrostu ilości zanotowanych przypadków śmiertelnych od kilku tygodni utrzymuje się na poziomie około aż 40%. O połowę niższy wzrost śmiertelności jest w Szkocji, Walii i Irlandii Północnej.

źródło: https://www.euromomo.eu/graphs-and-maps
To jest nadmiar procentowo większy niż we Włoszech, Francji a nawet Belgii. W statystykach podawanych łącz nie dla całej Wielkiej Brytanii nie wygląda to tak źle. Strona euromomo.eu rozdziela statystyki na Walię, Szkocję, Irlandię Północną oraz Anglię, co pozwala bardziej  docenić obecną siłę wirusa w tym kraju.

 Europa wschodnia przechodzi wirusa znacznie łagodniej.



Widać też taką tendencję, że kraje Europy środkowej i wschodniej mają zdecydowanie niższą śmiertelność na COVID-19 niż kraje Europy południowej i zachodniej.

W Polsce umieralność nie przekracza 1 osoby na milion osób dziennie. Na Białorusi, gdzie ograniczenia kontaktów społecznych są znikome jest już spora liczba (prawie 20 tysięcy) osób ze stwierdzoną infekcją COVID-19, ale umiera tam po kilka osób dziennie. Dlaczego tak jest? Spotkałem się z hipotezą, że wynika to z innego systemu szczepień w krajach dawnego bloku wschodniego.
Spotkałem się także z hipotezą, że intensywność działania kolejnych mutacji wirusa spada. Naukowcy będą się spierać o to latami. Niezależnie od tego jakie są rzeczywiste przyczyny to liczby pokazują, że ten wirus nie zagraża nam tak mocno jak mogliśmy przypuszczać patrząc miesiąc temu na pogrążoną w żałobie i sparaliżowaną strachem  Lombardię.

Co ciekawe, na Białorusi od kilku tygodni trwają piłkarskie rozgrywki we wszystkich ligach. Co więcej, mecze rozgrywane są z udziałem publiczności. Jak widać nie spowodowało to żadnej katastrofy. W Polsce toczy się oczywiście  zażarta debata na temat skali ograniczeń. W dużej mierze ma ona charakter polityczny. Zbliżają się przecież wybory. Dla mnie ich termin nie ma tak wielkiego znaczenia jak dla polityków, ale cała reszta konsekwencji wynikających ze stosowanych ograniczeń uderza w gospodarkę, w nasz tryb życia, sposób spędzania czasu, a więc w nas wszystkich. Dlatego staram się bez emocji patrzeć na liczby. Co one mówią? W jakiej fazie pandemii  jesteśmy?

Od około miesiąca spada w Polsce procentowy udział pozytywnych próbek badań na COVID-19. 


źródło: Autor zbioru danych: Michał Rogalski - COVID-19 w Polsce


To jest moim zdaniem bardzo ważny wskaźnik. 7 kwietnia 2020 wynosił on 5.04% Obecnie, na dzień  5 maja wynosi już tylko 3,57 %
Liczba pozytywnych wyników testów podawana w mediach budzi większe emocje, ale ilość testów wykonywanych każdego dnia zmienia się od 7 do 16 tysięcy. W takich warunkach liczba pozytywnych wyników również będzie się mocno zmieniać. Za to konsekwentny spadek udziało procentowego próbek pozytywnych pokazuje, że jako społeczeństwo jesteśmy coraz mniej zainfekowani tym wirusem. Mimo rozpoczętego luzowania ograniczeń procentowy udział pozytywnych próbek spada. Rosnące temperatury oraz większa ilość promieniowania słonecznego ograniczają zdolność wirusa do rozprzestrzeniania się. Gdyby ktoś chciał udowodnić, że jest inaczej mógłby zrobić pewnego dnia w Polsce nie 15 tysięcy testów, ale 150 tysięcy. Co byśmy uzyskali? Być może również około 3,5% pozytywnych próbek, czyli ponad  5 tysięcy nowych przypadków dziennie. Nie stać nas na to, więc się tego nie dowiemy. W drugą stronę też to działa. Jeżeli zrobimy 1,5 tysiąca testów dziennie, to stwierdzimy z radością, że mamy tylko 5 nowych chorych. W taki sposób można łatwo manipulować ludźmi, nastrojami społecznymi. Trudniej manipulować procentowym udziałem pozytywnych testów, dlatego ten wskaźnik jest bardzo istotny.

W USA i Szwecji ten wskaźnik wynosi około 16%, w Hiszpanii około 13%, a w Niemczech 6%, w Polsce 3,5% i spada.

Liczba osób hospitalizowanych maksimum miała 20 kwietnia.


Kolejną liczbą obiektywną jest ilość osób hospitalizowanych w Polsce. W przypadkach ostrego przebiegu choroby ludzie nie mają wyjścia i zgłaszają się do szpitali. Co się  dzieje z liczbą osób hospitalizowanych w naszym kraju z COVID-19? Jest stabilna od kilku tygodni.

źródło: Autor zbioru danych: Michał Rogalski - COVID-19 w Polsce - hospitalizacje
4 kwietnia 2020 roku liczba hospitalizacji przekroczyła 2400 pacjentów z COVID. 21 kwietnia skoczyła do 3,5 tysiąca, aby spaść obecnie do 2760 na dzień 5 maja. To są liczby obiektywne, mało podatne na manipulacje.

czytaj też: COVID-19 wyraźnie przygasa w Europie [wykres]

czwartek, 30 kwietnia 2020

COVID-19 wyraźnie przygasa w Europie [wykres]

Covid-19 w Europie wyraźnie przygasa. Liczba osób umierających na tą chorobę spada już od 3 tygodni.


Wykres zamieszczony powyżej pokazuje liczbę przypadków śmiertelnych na 1 milion mieszkańców w 9 krajach Europy. Na wykresie prezentowana jest średnia z 7 dni, w celu wygładzenia wykresu. W skład tej grupy krajów wchodzą:
  • Belgia;
  • Włochy;
  • Francja;
  • Hiszpania;
  • Szwecja;
  • Anglia;
  • Niemcy;
  • Holandia;
  • Szwajcaria.
Łączna populacja tej grupy krajów wynosi 371 milionów ludzi.

Najwyższa śmiertelność z powodu COVID-19 w tej grupie krajów miała miejsce  w okresie 4-10 kwietnia. Na każdy milion mieszkańców umierało dziennie 10,3 osoby.

Obecnie średnia śmiertelność z ostatnich 7 dni spadła do poziomu 6,43 , czyli spadła o ponad 37% w stosunku do maksimum.  To daje nadzieje na kontynuowanie procesu odrmażania gospodarek kolejnych krajów, powrót ludzi do pracy, wzrost konsumpcji, przywrócenie normalności.

W Polsce ten wskaźnik według oficjalnych danych nie przekroczył wartości 0,86 osoby na 1 milion mieszkańców Polski. Najwyższą wartość przyjął w ostatnią sobotę. To bardzo niski wskaźnik umieralności w porównaniu do bogatych krajów Europy zachodniej.  Jest on kilkakrotnie mniejszy niż na zachodzie. W grupie krajów najniższy wskaźnik miały Niemcy. U naszych zachodnich sąsiadów nie przekroczył wartości 3,45 zgonów na milion mieszkańców i obecnie spada. Wynosi teraz 1.98.

Najwyższe wartości ten wskaźnik przyjął nie we Włoszech i  nie w Hiszpanii, ale w Belgii, gdzie 2 tygodnie temu przyjął wartość aż 29,25 zgonów na milion mieszkańców.

Według danych ze strony https://www.euromomo.eu/graphs-and-maps stanowi to nadmiar w stosunku do bazowej krzywej przewidywalnej umieralności o około 30%
 Co ciekawe statystyczna umieralność w populacjach europejskich wynosi około 30 osób na 1milion  mieszkańców dziennie. Jeżeli w Belgii raportowanych było około 30 zgonów z korona wirusem dziennie na 1 milion mieszkańców, a łączny wzrost umieralności ze wszystkich powodów wynosi 30% oznacza to, że umierało w tym okresie około 40 belgów dziennie, w tym 30 ze stwierdzonym korona wirusem. Z tego można wyciągnąć wniosek, że większość z pacjentów i tak by umarła z innych powodów. Gdyby każda śmierć z covid-19 w 100% oznaczała dodatkowy przypadek śmiertelny w stosunku do oczekiwanej średniej, to byłoby ich w tym okresie około 60 dziennie na milion mieszkańców, a wzrost wyniósłby około 100% w stosunku do średniej. Wykres ze strony euromomo.eu wyglądać by musiał zupełnie inaczej. Tak nie jest. Z tych danych wynika, że z tych 40 belgów 30 i tak by umarło. Zatem 2 na 3 osoby z korona kirusem i tak statystycznie były narażone na śmierć w tym okresie z innych powodów. W innych krajach ten wskaźnik wpływu choroby covid-19 na śmiertelność w populacji jest jeszcze mniejszy. W Polsce także umiera codziennie około 30 osób na milion mieszkańców dziennie. Z korona wirusem w naszym kraju umiera niecała jedna osoba na milion dziennie, zatem wpływ covid-19 na śmiertelność w Polsce w tym okresie nie przekroczył 1 na 30 , czyli ~ 3%. Ciekawe, czy kiedyś zostaną opublikowane badania na temat wpływu zwiększonej śmiertelności w tym okresie pacjentów onkologicznych ?
Ciekawe ile osób w przyszłości umrze w Polsce na całym świecie ze względu na kryzys, który przełoży się na niedofinansowanie służby zdrowia?
Gdy patrzy się na te liczby można odnieść wrażenie, że sama choroba covid-19 nie będzie miała istotnego bezpośredniego wpływu na masowe umieranie ludzi, natomiast pozostałe skutki w tym finansowe, mogą pociągnąć za sobą wiele więcej istnień.

Jak wiemy, na korona wirusa umierają głównie starsze osoby. To one niestety co roku w sezonach grypowych nie są w stanie pokonać różnych infekcji. Korona wirus jest wyraźnie bardziej niebezpieczny niż wcześniejsze wirusy. Nie da się zaprzeczyć. Na szczęście przygasa. Na północnej półkuli robi się coraz cieplej. Gorsze perspektywy są na przykład przed Brazylią, gdzie dopiero nadchodzi jesień, a liczba chorych dynamicznie wzrasta.

https://www.worldometers.info/coronavirus/country/brazil/



Nasza gospodarka stanowi system naczyń połączonych z gospodarkami naszych sąsiadów, szczególnie najbliższych, do których eksportujemy towary i podzespoły. Szczególnie dotyczy to naszych zachodnich sąsiadów. Światowe, np amerykańskie korporacje odczuwają beleśnie przestoje w swoich oddziałach w Azji, Europie, teraz także w USA. Wystarczy, że jeden czy dwa oddziały korporacji mają lock down i wyniki firmy idą w dół. Trudno szukać korporacji i branż, które w ogóle nie odczuły wyraźnych spadków. Wszyscy jedziemy na jednym koniu. Dopiero rozbujanie gospodarki w Azji, całej strefie euro i w USA, pozwoli naszej gospodarce się rozkręcić. Taki jest teraz świat. Niewielką część produktów sprzedajemy sobie nawzajem w Polsce.